Trochę o miłości
Trochę o miłości. A może dużo. A może i trochę, i dużo, i odrobinę, i więcej, i tylko tyle, żebym nie płakała ze wzruszenia, pisząc ten tekst. Ale gdybym nawet płakała, to nie byłoby to nic złego, prawda? Można płakać z miłości. Chyba. A może to z tęsknoty, ze smutku? Ale jeśli można ze szczęścia, to i z miłości można.
Szczęście to miłość. Dzięki mojej miłości do niej i jej miłości do mnie jestem szczęśliwa. Ale hm, nie, szczęście to za mało. Zresztą kiedyś już pisałam o szczęściu, szczęście po prostu jest wpisane we mnie, czerpię je skądś, może z powietrza, może z życia i nie wykluczam, że i z naszej relacji. Po prostu szczęście to docenianie małych rzeczy, przyjmowanie dużych z jeszcze większą radością, a ona... ona nie jest taką sobie zwykłą dużą rzeczą. Ona jest nią. Jest milionem najcudowniejszych małych rzeczy i tysiącem najcudowniejszych dużych rzeczy, jest zbiorem tego wszystkiego, co najwspanialsze, najbardziej urocze, najpiękniejsze i najlepsze. I to nie jest tak, że nie widzę jej wad i jestem zaślepiona zakochaniem, hormonami czy czymś tam jeszcze, nie. Był taki banalny cytat, pierwszy raz usłyszałam o nim w podstawówce, który mówił o tym, że przy zakochaniu nie widzimy w danej osobie żadnych wad, a przy miłości wszystkie wady tej osoby widzimy, ale je akceptujemy. Zawsze miałam ten cytat gdzieś z tyłu głowy i jak podobał mi się jakiś chłopak, to zastanawiałam się, bardzo poważnie zresztą, jak na 10-latkę przystało, czy ja na pewno go kocham, czy może to tylko zauroczenie (przy D. doszłam do wniosku, że to musi być zauroczenie, bo był zarozumiały i żadna rozsądna dziewczyna nie mogłaby z nim być).
I kocham ją. Kocham ją bardziej niż kogokolwiek innego przed nią, kocham tak bardzo, że już nie mam żadnych porównań, które pasowałyby do moich uczuć, no nie mam. Miłość do niej przychodzi mi tak naturalnie jak oddychanie, więc i z akceptacją jej wad nie mam żadnego problemu. Jest najpiękniejsza właśnie z nimi. Nie wyobrażam sobie punktualnej K., po prostu nie. Kocham jej chaos, kocham jej potrzebę atencji i ponad wszystko kocham jej marudzenie i właśnie się zorientowałam, że to nie są wady i K. tak naprawdę nie ma wad, a jeśli to są wady, to cholera, jak mogłabym mieć kiedykolwiek problem z ich akceptacją? Jeśli mogę ją kochać z wzajemnością, być przy niej i uszczęśliwiać ją, przy okazji uszczęśliwiając samą siebie to jestem największą szczęściarą na świecie.
Każdy szczęśliwie zakochany jest przekonany o tym, że jego relacja jest najpiękniejsza, najwspanialsza i w ogóle najichniejsza, no nie ma lepszej. Ja nie jestem wyjątkiem. Związek z nią jest jak miłość do niej - nie do opisania. Patrzę na ekran od dobrych pięciu minut i nie wiem, co napisać, bo wszystko jest za małe, za płytkie, nieznaczące, głupie albo niepasujące kompletnie do tego, co czuję. I poza oczywistą miłością czuję przede wszystkim tęsknotę. Od 32 dni składam się w 100% z miłości i tęsknoty za nią. Jak mogłabym nie? Jej obecność to wszystko, czego chcę. I tęsknię za nią, za jej wszystkim, za uśmiechem, za jej pięknymi, dużymi dłońmi, które tak idealnie pasują do moich i za jej dotykiem i za przebywaniem z nią w tym samym pomieszczeniu, za leżeniem z nią, za siedzeniem z nią, za całowaniem całej jej twarzy, od szyi aż po czoło i oczywiście za jej ustami, za tym, do jakiego stanu mnie doprowadzały, za każdym przyspieszonym oddechem, moim i jej, za zamkniętymi oczami, za jej kolanami i stopami i za głaskaniem jej pleców i ramion i za jej słowami, które gdybym mogła, spisałabym wszystkie i czytała codziennie, przypominając sobie, że są skierowane do mnie, że coś tak istotnego, ważnego i pięknego chce przekazać właśnie mnie; za jej myślami, kiedy nie musiałam otwierać okienka czatu, a wystarczyło jedynie, żebym spojrzała na nią i zapytała "o czym myślisz?" i za rozmowami z nią, za jej pasją do muzyki i książek, i dobrych filmów, i za jej wszystkimi przytykami do Colleen Hoover i za tym, jak droczyłyśmy się i przekomarzałyśmy i za jej wymową słowa "kurde" i nie wiem, nie wiem już, co mam powiedzieć oprócz tego, że kocham ją tak bardzo, że nie wyobrażam sobie życia bez niej i tęsknię do niej tak bardzo, że najbliższy piątek będzie moim ulubionym piątkiem w historii ludzkości.
Powinnam się na Ciebie śmiertelnie obrazić, a Ty doskonale powinnaś wiedzieć dlaczego. Nie wiem, jak mi się udało tu zawędrować. Nie wiem nawet, o czym tu piszesz. Jestem tak zawiedziona, że nic mi niepowiedziałaś, że postanowiłam zostawić tu tylko taki komentarz. Nie martw się, i tak przeczytam wszystko, co mnie ominęło.
OdpowiedzUsuńTwoja N.